Jestem najlepsza. Ja, Tonya

12 kwietnia 2018, 20:15

Kino Iskra

Relacja z wydarzenia

Tego wieczoru wszystko odbyło się inaczej niż zazwyczaj. Spotkaliśmy się z Państwem wyjątkowo w czwartek i wyjątkowo o 20:15. Wszystko musiało stanąć na głowie, bo i film był dość niezwykły i niecodzienny. Za sprawą najnowszej produkcji Craiga Gillespie’go zajrzeliśmy za kulis jednego z największych skandali w historii sportu, w której kluczową role odegrała Tonya Harding.

Zanim jednak „weszliśmy” w historię łyżwiarek figurowych o wizerunku i znaczeniu kobiet w kinie opowiedziała nam w sposób bardzo zajmujący Kaja Klimek. Dzięki przygotowanej przez dziennikarkę prezentacji, widownia otrzymała sporą garść wiedzy i trochę wskazówek co do tego, gdzie szukać więcej informacji – i o kobietach w kinie, i o amerykańskim społeczeństwie.

I, co nie zdarza się często, prezenty i podziękowania były też przed filmem – kawa od Augustowskiej Palarni Kawy LaKafo oraz fantastycznie kolorowa Frida Kahlo uszyta przez Izabelę Cembor w Pracowni Ala Ma Kota – Ręcznie Szyte Zabawki. Wszystko dokładnie możecie obejrzeć Państwo na zdjęciach!

A film, cóż, mistrzostwo w swojej kategorii! W niekonwencjonalny sposób, oparta na stylizowanych na autentyczne wywiady z bohaterami afery sportowej z 1994. Kiedy przed mistrzostwami świata w jeździe figurowej gruchnęła wiadomość o brutalnym napadzie na Nancy Kerrigan, głównej pretendentce do tytułu mistrzyni. Incydent ten staje się pretekstem do opowieści o losach Tonyi Harding, genialnej, ale krnąbrnej łyżwiarce, która rzekomo miała zlecić unicestwienie swojej głównej rywalki.

Fantastyczne role Margot Robbie (Tonya Harding) i oscarowa rola drugoplanowa Allison Janney, która zagrała apodyktyczną matkę Tonyi Harding. Każdy, kto była z nami tego wieczora w kinie, zapewne przyzna rację – film godny polecenia i wart obejrzenia. A Państwa zapraszamy do obejrzenia zdjęć z tego seansu.

Autor zdjęć w galerii – Jakub Jackiewicz.

Chociaż po seansie nie było dyskusji, to był wywiad. Z Kaja Klimek rozmawiał MAciej Trojanowski, nasz wolontariusz. Oto zapis tej fascynującej rozmowy:

Opowiedz trochę o programie Hasztag Warsztat.

Bardzo się cieszę, że o to pytasz. Ostatni odcinek Hasztag Warsztat na YouTube powstał prawie dwa lata temu, więc nie wiem, czy to temat na czasie. Jest to dla mnie strasznie smutny fakt, gdyż jestem zajęta różnymi rzeczami i strasznie trudno jest znaleźć czas na robienie tego, co lubię najbardziej, czyli mówienie o filmach i popkulturze. Program ten był miejscem, gdzie mogłam opowiedzieć widzom o wszystkim, co mnie interesuje oraz podzielić się przemyśleniami.

Nie było to jednak jedyne miejsce, gdzie mogłaś to robić?

Swego czasu prowadziłam w telewizji program, który był dzieckiem wielu matek i wielu ojców. W Hasztag Warsztat to ja robiłam to, co chciałam, i jak chciałam. Bardzo mi tego brakuje i chcę do tego wrócić. Nie jest tak, że w ogóle nie robię vlogów. Obecnie zajęłam się bardziej uczeniem ludzi tego jak można, i o czym można mówić. Teraz daję wędkę i mówię: ,,idźcie i łówcie’’. Niemniej, Hasztag Warsztat było świetną inicjatywą i liczę, że do niej wrócę.

Skąd wziął się pomysł na temat pracy doktorskiej?

Kwestia djingu i tego jaką rolę we współczesnym społeczeństwie odgrywa DJ pasjonuje mnie od wielu lat. Interesowałam się tym już 10 lat temu, kiedy jeszcze mieszkałam w Krakowie i weszłam w ten świat muzyki i remiksu. Później postanowiłam napisać o tym doktorat.

Na czym polega rola DJ’a we współczesnej kulturze?

Za pomocą wywiadów z DJ’ami z m.in. Warszawy, Krakowa, Poznania sprawdzałam, czy uważają, że mają jakąś społeczną misję; idą w świat z kagankiem oświaty muzycznej. Wielu z nich czuje się przewodnikami po świecie muzyki i mam wrażenie, że to jest ta społeczna rola. Plus to, że wybierają muzykę po części za nas, bo jeden z nich – DJ Funkoff z Gdańska – powiedział, że problem z muzyką w dzisiejszych czasach jest taki, iż mamy bardzo mało muzyki złej; tak samo tej genialnej. Najwięcej jest muzyki w miarę okej. Sami DJ’e uważają, że ich zadaniem jest wyłowić dla nas te perełki.

Za co cenisz sobie filmy Wesa Andersona?

Andersona cenię za wieloplanowość w jego filmach. Jego filmy są trochę pudełkowe. Otwieramy jedno pudełko, a tam jest coś, otwieramy drugie, i schodzimy coraz głębiej i głębiej. Dobrym podsumowaniem filmów Andersona, pod którym mogę się podpisać, jest Edward Norton, który grał w jego ,,Moonrise Kingdom’’, który będąc na planie nie wiedział za bardzo co się dzieje i dopiero widząc ten film w kinie, i to, że kiedy przechodził tam, to gdzie indziej działo się siedem innych rzeczy. Dopiero wtedy zrozumiał kunszt i geniusz tego reżysera. Jest to twórca, który towarzyszy mi od wielu lat i myślę, że zawsze tak będzie. Jak pewnego dnia będę mieć dzieci, to będę z nimi oglądać te filmy, bo faktycznie pokazują one jak fantastyczną rzeczą może być kino.

Jaki jest ulubiony?

Wszystkie filmy, które do tej pory widziałam podobały mi się w stopniu co najmniej MEGA. Były takie, które widziałam wielokrotnie. Z niecierpliwością czekam na „Wyspę Psów”. Moim ulubionym jest – wielokrotnie oglądany przeze mnie – „Podwodne życie ze Stevem Zissou”, który zaprasza nas do tego dziwnego świata i pokazuje jak wygląda wewnętrzne życie tego bohatera.

Jednak „Wyspa psów” będzie animacją.

„Wyspa psów”, czy „Isle of dogs”, co w oryginale brzmi jak >>wyspa psów<<, ale też >>kocham psy<<; gra słów w tytule (śmiech), to animacja poklatkowa, które bardzo lubię, i podziwiam ogrom pracy włożony w ich wykonanie. Cały zespół ludzi pracuje nad tym, żeby zwierzęta – jak w „Fantastycznym panu Lisie” – były tak realistyczne. To dopinanie na ostatni guzik zawsze fascynowało mnie w jego filmach. Poza tym wydaje nam się, że historie te są wesołe, a w rzeczywistości są bardzo smutne i trzeba spędzić trochę czasu w świecie Andersona, żeby to pojąć i w pełni doświadczyć.

Brelok z lisem, który masz teraz na szyi, to aluzja do wspomnianego „Fantastycznego pana Lisa”?

Tak, lis to moje ulubione zwierzę, to znaczy poza kotem i jeszcze paroma wymyślonymi zwierzętami takimi jak Bubastis, czyli genetycznie zmodyfikowany ryś z komiksu Alana Moore „Strażnicy”. Lisia chytrość i przewrotność zawsze mnie w tych zwierzętach fascynowała i „Fantastyczny pan Lis” to jedno, ale liski są mi bliskie za sprawą genialnego filmu dokumentalnego BBC z narracją Davida Attenborough, gdzie możemy obserwować jak lis poluje w śniegu i skacząc cały ,,nurkuje’’. Jest to coś, co mnie od dawna fascynuje. Lisek jest chyba moim zwierzęcym totemem. Planuję nawet tatuaż z lisem, więc gdzież mi towarzyszy, i fajnie, że jest też u Andersona.

Świat komiksów zdominowany jest historiami o superbohaterach. Co polecasz przeczytać komiksowemu laikowi takiemu jak ja, który za graficznymi historiami o superbohaterach nie przepada?

Dobrze, że mówisz, iż nie interesują cię superbohaterowie. To już może nas gdzieś nakierować. Komiks jest jak kino. Tyle gatunków, tyle możliwości! Jako że jestem fanką superbohaterów – ale nie chylę przed nimi czoła, tylko staram się myśleć o nich krytycznie – uważam że najciekawszym w tym kontekście komiksie są – wspomniani już – „Strażnicy” Alana Moore’a. Komiks traktuje o superbohaterach, ale takich w prawdziwym świecie. Są ludźmi, którzy pewnego dnia postanowili pomagać ludziom. Była też historia, która brała na warsztat mit superbohatera – niezniszczalnego nadczłowieka – i rozkładała na części.

Drugą rzecz, którą poleciłabym – nawet jeśli ktoś nie lubi superbohaterów – jest ,,Powrót Mrocznego Rycerza’’ Franka Millera. Uwielbiam ten komiks, który opowiada o Batmanie nieplanującym już pomagać miastu Gotham, ale wydarza się coś, co sprawia, że postanawia wrócić; przy czym ma wtedy już ponad pięćdziesiąt lat. Odnajduje w sobie jednak siłę pozwalającą pomagać miastu. Na tym komiksie bazował Nolan kręcąc trylogię Mrocznego Rycerza. To wspaniałe dzieło, które znowu, jest krytyczne wobec mitu superbohatera, ale jednocześnie pokazuje na czym polega ten zawód.

Jeżeli nie komiksy superbohaterskie, to może to, na czym ja uczyłam się czytać. Rzecz w połowie polska, bo autor warstwy wizualnej to Grzegorz Rosiński. Na początku scenarzystą był Jean Van Hammer, potem się często zmieniali. Nawet dziś – łącznie z rysownikami – wiele ludzi tworzy ten komiks. Chodzi mi o ,,Thorgala’’, czyli serię, którą pokochać powinni wszyscy miłośnicy ,,Gry o Tron’’. Thorgal jest dzieckiem z gwiazd, akcja dzieje się w Skandynawii, a on podróżuje po całym świcie, itd.

Trochę jak , „Conan Barbarzyńca”?

Trochę tak, ale nie jest to aż tak świadomie kiczowate – pozdrawiam wszystkich fanów – jest on bardzo podkręcony. Thorgal to outsider, wygnaniec i jego historie nie są ironiczne, ani zabawne tak, jak pewne momenty w sadze „Wiedźmin”, która też kojarzy mi się bardzo mocno z Thorgalem. To historia człowieka, który dosłownie nie może znaleźć sobie miejsca w świecie. Ma rodzinę, wrogów i przyjaciół.

Kiedy przeczytałaś pierwszy zeszyt?

Miałam lat 6, kiedy „Ponad Krainą Cieni” trafiło w moje ręce. Wiele lat później przyniosłam dokładnie ten sam komiks do Grzegorza Rosińskiego i poprosiłam go o autograf, mówiąc, że uczyłam się na tym czytać. Kiedy powiedziałam mu, ile miałam wtedy lat odparł, że to zdecydowanie za mało.

Domyślasz się dlaczego?

Nie jest to najlepsze dla najmłodszych fanów komiksów, bo – mówiąc po imieniu – trochę ryje beret, ale na pewno wpływa na wyobraźnię i bardzo mnie ukształtowało.

Na koniec, którego Nicolasa uratowałabyś przed apokalipsą zombie, Cage’a czy Windinga?

O matko, chyba musiałabym zrobić jak Batman w „Batman Forever” z Val Kilmerem. Miał do wyboru: ratować Robina, bądź ukochaną. Jakimś cudem – nawet nie wiem jakim – uratował oboje. Chyba musiałabym zrobić tak samo, bo nie wyobrażam sobie świata w którym nie powstanie film Nicolasa Winding Renfa, w którym zagrałby Nicolas Cage. Nie może być tak, że jeden z nich zginie (śmiech). Dopiero kiedy połączą siły, to powstanie coś supermocnego na co bardzo czekam. Myślę, że ten drugi dałby radę tak, jak poradził sobie na siódmym planie u Quentita Tarantino. Idąc za głosem Batmana, uratowałabym obydwu.

Dziękuję za rozmowę.

Realizacja strony: Rafał Rowiński