Relacja z wydarzenia
Drugi dzień przeglądu Namiary na Oscary upłynął nam pod znakiem filmu, który zdobył najważniejszego Oscara, czyli tego przyznawanego w kategorii Najlepszy Film. Zanim jednak usiedliśmy w fotelach by obejrzeć „Kształt wody” Guillermo del Toro, to w holu kina powitała nas kolejna odsłona fotograficznego studia oscarowego Jakuba Jackiewicza i przekąski od Tawerny Fisza, która była partnerem tego dnia Namiarów na Oscary.
Od filmu, który zdobył najważniejszą statuetkę mieliśmy prawo naprawdę wiele oczekiwać i spodziewać się efektu „WOW”, połączonego z solidnym tąpnięciem. Czy ta filmowa baśń dla dorosłych sprostała naszym wymaganiom? – ostateczną ocenę zostawiamy widzom 😉
Na ekranie – baśniowa historia o nietypowej relacji Elisy, niemej sprzątaczki pracującej w tajnym laboratorium rządowym, i stworzenia, nad którym prowadzi się tam badania. Przyjemna opowieść, w którym baśń miesza się thrillerem, musical ze szpiegowskim dreszczowcem, a wszystko doprawione monster movie – doprawione całkiem apetycznie, ale czy do końca smakowicie?
O fenomenie tego typu filmów, tuż po seansie opowiedział – w rozmowie z Błażejem Hrapkowiczem – Grzegorz Fortuna, krytyk filmowy i znawca popkultury. Widownia nie miała wątpliwości co do wartości artystycznej filmu, piękna obrazu, scenografii, kostiumów, muzyki, ale pojawił się zarzut, że o wygranej „Kształtu wody” zadecydowała poprawność polityczna. Czy rzeczywiście tak było? – Pewne jest, że po raz pierwszy od kilkunastu lat Oscara w kategorii Najlepszy Film zdobyła produkcja, której główną bohaterką jest kobieta.
I tym optymistycznym akcentem zapraszamy na fotorelację z tego wieczoru, której autorem jest Jakub Jackiewicz – szukajcie siebie na zdjęciach z fotograficznego studia oscarowego!
a na deser wywiad z gościem tego wieczoru – Grzegorzem Fortuną, z którym rozmawiał niestrudzony Maciej Trojanowski:
Znalazłem takie zdanie o Panu traktujące: ,,Zainteresowany wszystkim, co zapomniane lub niedoceniane’’. Wszystkim, więc czym konkretnie?
Wszystkim tym, co związane z kinem. Zawsze interesowały mnie dziwne rejony kina, tzn. filmy, które niekoniecznie są docenione, a wręcz trochę zapomniane. Takie, które często są nawet nieudane, ale mają w sobie coś magicznego. Wydaje mi się, że odkrywanie tego typu gatunków, zapomnianych filmów, czy nawet tematów związanych z produkcją zawsze jest czymś ciekawym, czymś, czego nie znajdziemy w książkach, ani w internecie i dzięki temu też bawimy się trochę w detektywów.
Co takiego ma w sobie włoska kinematografia, że tak ją Pan sobie upodobał?
Zaczęło się od tego, że w wieku, bodajże, piętnastu lat obejrzałem film ,,Suspiria”, był to włoski horror z 77 roku. Ten film zmienił trochę moje życie, dlatego że zauważyłem, iż jest bardzo dziwny; zupełnie inny niż filmy amerykańskie i stwierdziłem, że muszę go obejrzeć wystarczająco dużo razy, żeby zrozumieć na czym polega jego odmienność. Potem zacząłem szukać innych włoskich filmów gatunkowych – czy to horrorów, czy tzw. spaghetti-westernów, które były ciekawe i odmienne od filmów amerykańskich. Wydaje mi się, że włoska kinematografia jest o tyle ciekawa, bo Włosi czerpali z amerykańskich wzorców gatunkowych takich jak western, czy też horror, po czym dostosowywali je do wymogów swojej publiczności. Dzięki temu filmy, które miały pewną klasyczną formę w Stanach, zdawały się zupełnie dzikie i szalone we Włoszech.
Odkrywanie tego świata jest bardzo ciekawym doświadczeniem, bo oglądając włoski film z tego okresu, nie wiadomo, czego się po nim spodziewać.
Za co ceni Pan sobie filmy giallo?
Filmy te są włoskim odłamem kina hitchcockowskiego; włoską odmianą thrillera. To filmy, które mają, mimo fabularnego opisu, bardzo prosty schemat – zawsze dochodzi do jakiegoś morderstwa, pojawia się osoba, które je widziała, najczęściej to ktoś przypadkowy, i ta osoba prowadzi prywatne śledztwo, podczas gdy morderca zabija coraz więcej osób. Wydawałoby się, że taka formuła jest bardzo ograniczająca, tymczasem, każdy z twórców, którzy te filmy robili, tacy jak Dario Argento, Mario Bava oraz Sergio Martino, znajdowali własną formułę na modyfikację gatunku. To bardzo ciekawe, bo pokazuje, w jaki sposób można modyfikować jeden prosty schemat tak, aby za każdym razem tworzyć trochę inny film.
Co oznacza określenie ‘giallo’?
Samo słowo ‘giallo’ oznacza po prostu ‘żółty’, a skojarzenie wzięło się stąd, że kryminały we Włoszech wydawane były w żółtych okładkach. Były to serie wydawnicze bardzo tanich kryminałów i krwawych thrillerów. Potem przeniosło się to do kina jako takie właśnie słowo określające ten gatunek.
Proszę opowiedzieć o kolektywie VHS Hell. Jak to wygląda ,,od środka’’?
Dołączyłem do niego w roku 2013, ale kolektyw działa od roku 2010. Nasza działalność polega, przede wszystkim, na organizowaniu pokazów zapomnianych filmów z kaset VHS, które zostały wydane w Polsce w latach 80. i 90. Często są to filmy bardzo złe. Tak złe, że aż świetnie się je ogląda, bo są kuriozalne, mają tanie efekty specjalne i beznadziejne aktorstwo. Specjalnie wyszukujemy filmy, które będą możliwie najgorsze. Założyciel tego kolektywu – Krystian Kujda stara się, aby każdy seans był trochę odmienny. W ramach seansów mamy też coś takiego, jak VHS Hell Live, gdzie film puszczany zostaje bez napisów i bez lektora. Zamiast tego mamy lektora na żywo, który czyta dialogi. Dodatkowo, żeby trochę utrudnić mu zadanie, nie dajemy mu listy dialogowej. Musi improwizować na bieżąco. W ramach kolektywu staramy się też stworzyć swego rodzaju archiwum wiedzy o erze wideo w Polsce: jak działały wypożyczalnie oraz rozwijał się cały ten etap. Mam wielką nadzieję, że kiedyś z VHS Hell odwiedzimy Augustów. [pragnienie stanie się rzeczywistością jeszcze w tym roku – dopisek redakcji]
Na ile spełniły się Pana przewidywania oscarowe?
Mniej więcej w 70%. Co roku bawię się w monitorowanie typów bukmacherów. Są one opracowywane na podstawie wcześniejszych nagród i na ich podstawie można, mniej więcej, przewidzieć to, kto wygra. O tym, że wygra ,,Kształt wody” wiedziałem już wcześniej, natomiast moment zaskoczenia pojawił się, kiedy nagrodę za scenariusz dostał film ,,Uciekaj!”. Był to typ kompletnie nieprzewidziany przez bukmacherów. Nie dostał też wcześniej tak wielu nagród, żeby być branym pod uwagę w przewidywaniach. Przez chwilę miałem nawet nadzieję, że ten film zgarnie wszystko, tzn. statuetkę za reżyserię oraz najlepszy film. Jednak w tych kategoriach wszystko poszło tak, jak przewidywano.
Podobno wtedy najlepszym filmem zostaje baśń, kiedy Akademia nie wie komu tę nagrodę dać. Czy tam właśnie było z ,,Kształtem wody’’?
Mam wrażenie, że mogło tak być. Spoglądając na nominowanych w tej kategorii, to mamy tam bardzo dobre filmy, które są od siebie zupełnie odmienne. Z jednej strony mamy horror, czyli ,,Uciekaj!”; ,,Trzy bilboardy za Ebbing, Missouri’’, czyli taki trochę społeczny western; ,,Lady bird’’, czyli film o dorastaniu, który lepiej pasowałby do festiwalu w Sundance, niż do Oscarów. Do tego dochodzą trzy filmy historyczne: ,,Dunkierka”, ,,Czas mroku” i ,,Czwarta władza”. Wobec tego wydaje mi się, że ,,Kształt Wody’’ skupiał wszystko to, co Akademia lubi w filmach.
Wobec tego, co takiego lubi Akademia?
Mamy tu – w „Kształcie wody”- odniesienie do czaru dawnego kina w postaci sceny musicalowej, nie zabrakło też tematu politycznego, czyli grupy, w jakimś stopniu, wykluczonych, którzy walczą ze złem. Wydaje mi się, że ta nagroda była w pewnym sensie wygodna. Akademia nie do końca wiedziała kogo nagrodzić i w którą stronę pójść, dlatego ,,Kształt wody” był takim, nazwijmy to, skokiem w bok. Oznacza to, że nie była to decyzja problematyczna, bo gdyby wygrało ,,Uciekaj!’”, to, podejrzewam, bardzo dużo osób buntowałoby się mówiąc, że przecież to tylko horror i takie coś wygrać nie powinno. Z drugiej strony – gdyby statuetkę dostał ,,Lady bird” byłyby protesty, że jest to „mały” film, jakich wiele, i po co to nagradzać. ,,Kształt Wody’’ w bardzo dobry sposób łączy kino komercyjne z kinem społecznie zaangażowanym. Jest takim hołdem dla kina będącego strefą dla marzycieli. Był wygodnym wyborem, który nie powoduje żadnych kontrowersji.
Pozostając w temacie festiwali, proszę opowiedzieć najzabawniejszą, albo ogółem ciekawą sytuację, jakiej był Pan świadkiem, albo jaka się panu przytrafiła.
Były takie dwie. W zeszłym roku mieliśmy na Festiwalu Filmów Kultowych w Gdańsku pokaz na żywo z Tomaszem Knapikiem w roli lektora. Tym, co mnie bardzo zaskoczyło był fakt, że Tomasz Knapik musiał wręcz uciekać backstage’em, bo ogrom ludzi czekał na niego z przodu. On sam też był tym bardzo zaskoczony.
Druga taka, poniekąd zabawna, sytuacja miała miejsce podczas Festiwalu Synergia w Łodzi, gdzie w ubiegłym roku gościem był Dario Argento, który jest moim ulubionym reżyserem i miałem przyjemność prowadzić z nim spotkania. Miała tam miejsce bardzo specyficzna sytuacja, bo w pewnym momencie Dario miał umówiony wywiad z dziennikarzem. Przyszedł w umówione miejsce, przywitał się, po czym stwierdził, że nie chce rozmawiać, i uciekł do swojego pokoju. Zajmowała się nim Diana, z którą pracowaliśmy – spytała o powód tej decyzji, na co Dario stwierdził, że nie będzie rozmawiać z kimś, kto przyszedł na spotkanie z nim w brudnych butach. Wziąłem to sobie do serca i każdego dnia miałem przy nim maksymalnie czyste buty.
Wymaga się czasem od pana jako od recenzenta pozytywnej opinii?
Wydaje mi się, niestety, jako krytycy filmowi znaczymy za mało, żeby próbowano nas przekupić. Mimo wszystko, krytyka filmowa ma niewielki wpływ na wyniki filmu. Mnie nikt, na szczęście, nie próbował przekupić w zamian za pozytywną opinię. Czasem zdarza się, że film, nad którym mamy patronat, okazuje się słaby. Staram się wtedy nie recenzować go. Ogólnie, wybieram takie filmy, którym nie patronujemy, w celu uniknięcia tegoż konfliktu interesów – kiedy z jednej strony dystrybutor wymagałby pozytywnej recenzji, z drugiej zaś ja chciałbym napisać szczery tekst. Do tej pory, na szczęście, mi się to udawało.
Na plakatach często widać slogany typu ,,polecany przez krytyków’’ itp. Zdarzyło się Panu zmienić kiedyś opinię o jakimś filmie pod wpływem ogółu?
To bardzo dobre pytanie. Często jest tak, że wracamy do filmu i odkrywany coś nowego. Myślę, że zdarzało mi się to w troszkę młodszym wieku, natomiast ciągle zdarza mi się zmieniać zdanie pod wpływem obejrzenia lub przeczytania dużej liczby wywiadów z reżyserem. Czasami pierwsze wrażenie się zmienia, kiedy posłuchamy i zrozumiemy, o co komu rzeczywiście chodziło, po czym wrócimy do tego filmu po czasie. Nie pamiętam, natomiast, żeby zdarzyło mi się zmienić opinię pod wpływem zdania innych. W pisaniu o filmach ważne jest to, żeby z jednej strony mieć własne zdanie, a z drugiej – umieć je bardzo przekonująco uzasadnić. Uważam to za podstawę, dzięki której, kiedy już się okopiemy na swojej pozycji, to trudno jest ją zmienić i dać się przekonać komuś do zmiany frontu.
Pana felieton dotyczący wykupienia studia FOX przez Disneya skupia się głównie na następstwach, ja zaś chciałbym dowiedzieć się, jakie odczucia miał Pan tuż po pierwszych wzmiankach o tej transakcji?
W pierwszej chwili, rzeczywiście, nie wierzyłem, że do tego dojdzie. Mamy tu do czynienia z pierwszą tego typu sytuacją, kiedy jedno ze studiów „Wielkiej Szóstki”, czyli sześciu największych studiów w Stanach – w skład której wchodzą: Disney, Sony Pictures, Paramount Pictures, Fox, Warner Bros. oraz Universal Pictures – kupuje drugie. Najczęściej każde z tych studiów ma co roku trochę inny procent udziałów w rynku filmowym. Fakt, że tych studiów jest kilka, zapobiega powstaniu monopolu. W momencie, kiedy jedno studio ,,pożera” drugie, może dojść do sytuacji, w której Disney będzie mieć 40-45% rynku kinowego, a wszystkie pozostałe studia będą dużo mniejsze.
Czym może skutkować ta decyzja?
W Stanach Zjednoczonych gra na rynku filmowym toczy się o bardzo duże pieniądze. Mimo że chodzi o sztukę, to studia zrobią wszystko, aby zarobić jak najwięcej. W momencie, kiedy mamy sytuację gdzie Disney będzie miał prawie połowę sprzedanych biletów, to może zacząć stosować bardzo brzydkie zagrywki wobec innych studiów, na przykład szantaż kiniarzy, że jeśli będą grać filmy konkurencji, to nie dostaną naszych produkcji. To, z kolei, może doprowadzić do bardzo problematycznej sytuacji.
Disney stara się być, wobec tego, tzw. ,,złym ojczymem’’?
Myślę, że Disney sobie na to zapracował. Rozwój tego studia jest ogromny i ponadmodelowy. Oni naprawdę konsekwentnie przejmują kolejne marki takie jak Marvel, Pixar, bądź Gwiezdne Wojny, a następnie rozwijają jej w wielkie franczyzy, które zarabiają miliony. I to nie tylko w kinach, ale też na licencjach za zabawki. Wydaje mi się, że ich polityka jest najdojrzalsza ze wszystkich studiów, więc poniekąd zasłużyli na sukces. Boję się jednak tego, że ta sytuacja może doprowadzić do tego, że jedna wytwórnia będzie zbyt potężna w porównaniu z pozostałymi.
Na ogół, pierwsze skojarzenie z Disneyem to bajki. Pod koniec lutego pojawił się oficjalny plakat do filmu będącego biografią syna twórcy Kubusia Puchatka – Christophera Robina. Pana zdaniem Disney może się przebranżowić tak, że bajki zejdą na dalszy plan?
Wydaje mi się, że tego nie zrobią, bo właśnie bajki zarabiają najwięcej. Niektóre studia już praktykują takie zagranie, że otwierają studio-córkę, które formalnie, w tym przypadku, wchodzi w skład Disneya, ale ma inną nazwę, pod którą zarabia na Disneya. Pod marką Disneya nie można sprzedać brutalnego horroru, albo poważnego filmu biograficznego. Ludzie, widząc logo Disneya, oczekują jednak tego, co Disney sprzedawał od prawie stu lat.
Jakie możliwości daje otworzenie studia-córki?
Właśnie po to są tego typu prawne sposoby jak np. otwieranie siostrzanych spółek, czy firm, które będą potem produkowały filmy należące do trochę odmiennych gatunków. Dzięki temu to, co w branży nazywa się ,,strategią szerokiego portfolio’’ – dane studio oferuje coś widzom w każdym przedziale wiekowym, w każdej grupie etnicznej, bez względu na wykształcenie. Dzięki temu może też dotrzeć do większej liczby widzów, bo ma dużo bardziej zdywersyfikowany produkt.
Uczepię się jeszcze Christophera Robina – książkowa biografia nie była historią pozytywną, a wręcz smutną. Przed chwilą powiedział Pan, że Disney nie może sprzedać dobrej biografii pod swoją banderą, jednak na plakacie tego filmu znajduje się właśnie ich logo. Jak wpłynie to na tę produkcję? Będzie ona lekko podkoloryzowana?
Jeśli będzie to film z logiem Disneya, to, obawiam się, że mogą iść nieco w stronę koloryzowania i może nawet nie tyle przekłamywania, co raczej wygładzania pewnych faktów. Wiadomo, że jeżeli te momenty z biografii są niewygodne dla tego typu postaci, to trzeba to jakoś złagodzić, żeby widzom było to bardziej przystępne widzom i pasowało do linii do linii studia.
Trafia Pan na bezludną wyspę. W plecaku jest odtwarzacz i ulubiony film. Jaki i dlaczego?
Zdecydowanie była by to ,,Suspiria’’. Jest to film, dzięki któremu na poważnie zainteresowałem się kinem i zacząłem oglądać filmy bardziej świadomie. Podczas kilkunastokrotnego odtwarzania go zawsze znajdowałem nowe momenty, które inaczej rozumiałem. Myślę, że to jedyny film, który nie znudziłby mi się, nawet, jeśli miałbym go oglądać codziennie. Hipnotyzuje mnie za każdym razem w taki sam sposób.
Co takiego mają w sobie kebaby, że jest pan ich fanem?
Uważam, że kebab jest absolutnym królem nocy i jest to danie, które wielokrotnie ratowało mi późnym wieczorem życie. Jest to najlepszy fast food, jaki można znaleźć.
Nie sposób się nie zgodzić. Były to wszystkie pytania, jakie przygotowałem. Dziękuję za rozmowę.
Wywiad odbył się 06.03.2018r. W Kinie Iskra podczas drugiego dnia przeglądu Namiary Na Oscary.
Realizacja strony: Rafał Rowiński