Relacja z wydarzenia
Coenowie – filmowi erudyci
W ten poniedziałek obejrzeliśmy film, nie tylko zabawny, ale i niezwykle mądry. Jak każdy obraz braci Coen – dzieło na wskroś intertekstualne. Genialne o tyle, że chociaż można urządzać konkursy, kto więcej nawiązań do innych filmów i postaci, w nich znajdzie, to jednak są to obrazy oryginalne. Przemyślane w każdym szczególe.
Jak powiedział nasz gość – Michał Oleszczyk – w historii kina nie ma drugiego tak płodnego i twórczego braterskiego duetu jak Ethan i Joel Coenowie. Już debiutując w 1984 roku filmem „Śmiertelnie proste”, pokazali w którym kierunku będzie zmierzała ich twórczość. Był to kryminał mocno nawiązujący do kina gatunkowego lat 40. I już wtedy udowodnili, że są mistrzami żonglerki konwencjami.
Umiejętności te pokazali także w swoim najnowszym filmie „Ave, Cezar!”. Na przysłowiową tapetę wzięli Hollywood na chwilę przed załamaniem jego wielkiej machinerii. W latach ’50, do których przenoszą nas reżyserzy, cała produkcja filmowa skupiała się w wytwórni – wielkiej fabryce snów. Wówczas film powstawał od początku do końca w jednym miejscu – olbrzymim skupisku hal zdjęciowych, garderób, magazynów z kostiumami, pracowni makijażystów, fryzjerów i speców od rekwizytów. I cały ten olbrzymi, ale jednocześnie misterny, system – nie można mu tego odmówić – oczarowuje. Widz zazdrości trochę producentowi, który w kilka sekund, przechodząc z jednej hali zdjęciowej do drugiej, przekracza magiczną granicę filmowych światów.
Chociaż film opiera się na wątku głównym – porwaniu supergwiazdy (świetna kreacja Georga Clooneya), odtwórcy głównej roli w kasowym hicie i nie brakuje tu zabawnych, lekkich scen związanych ze specyfiką funkcjonowania hollywoodzkich wytwórni w tamtym okresie, to dzieło niesie w sobie stały dla braci Coen element filozoficzny. Śledzimy losy człowieka – właściciela wytwórni (w tej roli Josh Brolin), który mając „na głowie” produkcję filmu musi zmierzyć się z całym szeregiem niespodziewanych sytuacji – zwyczajnie zaczyna się trochę w tym całym systemie gubić; chociaż stara się, nie może sobie ze wszystkim poradzić – spada na niego zbyt dużo…
Prawdziwą przyjemnością było nie tylko obejrzenie tego, niewątpliwie zabawnego, filmu, wraz z odszukiwaniem w nim odwołań do tego, co prawdziwym kinomanom, dobrze znane. Cieszyło nas także kolejne spotkanie z wielkim znawcą kina amerykańskiego Michałem Oleszczykiem. To on w sposób klarowny, w dyskusji z Rafałem Grynaszem, pokazał widowni szereg powiązań tego filmu i jego bohaterów do innych dzieł oraz autentycznych postaci. Pomógł nam zrozumieć także, że tak właśnie było, że Coenowie wcale za bardzo nie pofolgowali w tym filmie własnej fantazji.
Michał cieszył się nie tylko z tego, że ponownie gości w Augustowie, i że po raz pierwszy nie dyskutuje o polskim kinie, po błysku w oku widzieliśmy, że spodobał się także prezent jaki dla niego przygotowaliśmy…
Wszystko zobaczycie na zdjęciach.
-Dziękujemy, że byliście z nami!
A jak sądzicie – „Ave, Cezar!” jest bardziej pochwałą Hollywoodu, czy jednak swego rodzaju prztyczkiem w nos?
Autor zdjęć w galerii: Szymon Gryko
Realizacja strony: Rafał Rowiński